www.awans.net
Publikacje nauczycieli
 › awans zawodowy › publikacje nauczycieli › autorzy › kontakt

Barbara Rusin,   Szkoła Podstawowa im. Wiktorii Baranówny w Morawczynie

Diagnoza wychowawcza

Cóż takiego mógłby powiedzieć lekarz nauczycielowi, co mogłoby się okazać dla niego pożyteczne? Uczniowie to nie pacjenci, a przynajmniej nie są nimi w kontaktach z nauczycielem podczas procesu nauczania.

Cała praca lekarza opiera się na diagnozie. Jaka metoda w nauczaniu odpowiada diagnozie medycznej?

Diagnoza medyczna oparta na badaniu naukowym jest najcenniejszą częścią medycznego dziedzictwa, odróżniającą lekarzy od uzdrawiaczy, osteopatów i wszystkich innych ludzi, których się radzimy, kiedy zależy nam na szybkiej poprawie zdrowia.

Kiedy patrzymy na zawód nauczycielski trudno dostrzec zbyt wiele metod w nauczaniu, które byłyby prawdziwie równoznaczne z przemyślaną diagnozą lekarską.

Przede wszystkim należałoby zadać pytanie: co zostało do tej pory zrobione? Do każdej szkoły wkracza diagnoza w jeden sposób: jeśli dziecko jest niepożądane, z reguły szkoła pozbywa się go - przenosi gdzie indziej za pomocą pośrednich nacisków. Może to być dobre dla szkoły, lecz złe dla dziecka.

Do mierzenia poziomu inteligencji można zastosować naukową metodę, której wynikiem jest iloraz inteligencji. Może on być cenną informacją, gdy badane osoby osiągają punkty skrajne. Te testy pomogą nam stwierdzić, że dziecko, które nie radzi sobie w szkole, jest w stanie osiągnąć średni poziom i sygnalizują nam w ten sposób, iż to problemy emocjonalne, a może nawet błędy w metodzie nauczania są tu rzeczywistą przeszkodą. Dzięki testom dowiadujemy się również, że gdy dziecko uzyska wynik daleko poniżej średniej, z pewnością jest ociężałe umysłowo. W wypadku upośledzenia umysłowego diagnoza jest zwykle dość oczywista przed wykonaniem badania. Specjalne szkoły dla dzieci opóźnionych i ośrodki kształcenia zawodowego, czyli tzw. szkoły życia dla głęboko upośledzonych są powszechnie uważane za istotną część systemu oświaty.

Diagnozę stawia się taką, na jaką pozwalają metody naukowe. Jednak większość nauczycieli uważa za rzecz oczywistą, że w ich klasach są zarówno dzieci zdolne, jak i mniej rozgarnięte i w naturalny sposób przystosowują się do różnych potrzeb swoich uczniów, o ile klasy nie są zbyt duże i umożliwiają nauczycielowi indywidualną pracę z wychowankiem. Chodzi tu nie tyle o różne zdolności intelektualne uczniów, co o ich różne potrzeby emocjonalne. Nawet jeśli chodzi o nauczanie, niektóre dzieci odnoszą korzyść, gdy „wbija” im się wiedzę do głowy, podczas gdy inne uczą się tylko swoimi metodami i we własnym tempie. Pod względem dyscypliny dzieci różnią się ogromnie i nie zdają tu egzaminu żadne ścisłe zasady. Jeśli łagodny sposób postępowania sprawdza się dobrze w jednej szkole, to zawodzi w innej: swoboda, łagodność i tolerancja mogą przysporzyć nieszczęść tak samo, jak atmosfera surowych zakazów. Nie można jednak zapominać o potrzebach emocjonalnych dzieci różnego pokroju - stopniu zaufania do nauczyciela, a także o dojrzałych i infantylnych uczuciach, które żywią uczniowie w stosunku do niego.

W każdej grupie są dzieci pochodzące z dobrych domów i dzieci, których domy nie zaspakajają należycie ich potrzeb. Dla tych pierwszych dom jest oczywiście podstawą ich rozwoju emocjonalnego. W ich wypadku najważniejsze próby i działania mają miejsce w domu, a rodzice umieją i chcą wziąć na siebie odpowiedzialność związaną z ich wychowaniem. Te dzieci przychodzą do szkoły, by dodać coś do swojego życia: chcą się uczyć. Nawet jeśli nauka nie jest przyjemnością, to pragną kilku godzin ciężkiej pracy każdego dnia, by zdać egzaminy i w przyszłość zdobyć taką pracę, jak ich rodzice. W przeciwieństwie do nich, druga grupa dzieci uczęszcza do szkoły w zupełnie innym celu. Przychodzą z myślą, że szkoła mogłaby im zapewnić to, czego nie otrzymały w domu. Nie przychodzą do szkoły, by się uczyć, lecz żeby znaleźć dom. Oznacza to, że szukają stałego środowiska emocjonalnego, w którym mogłyby poradzić sobie ze swoją labilnością emocjonalną. Szukają grupy, której stopniowo stałyby się częścią i która tolerowałaby ich agresywne myśli.

Ze względu na swój temperament nauczyciele skłaniają się bardziej do jednego lub drugiego typu kierowania uczniami. Pierwsza grupa dzieci domaga się nauczania w ścisłym tego słowa znaczeniu, z naciskiem na wskazówki naukowe. Największe sukcesy można odnieść właśnie z tymi dziećmi, które mają dobry dom, a w wypadku dzieci mieszkających w internatach dobry dom, do którego mogą wrócić. Z drugiej strony dzieci, które nie mają prawdziwego domu, potrzebują zorganizowanego życia szkolnego z odpowiednimi nauczycielami, regularnymi posiłkami i doradztwem w kwestii ubioru. Trzeba też kierować ich nastrojami, szczególnie wpadaniem z jednej skrajności w drugą: od uległości do całkowitej odmowy współpracy. Nacisk położony jest tutaj na kierowanie dziećmi. Cele wychowawcze można osiągnąć tylko w małych grupach.

Grupowanie dzieci według tych założeń przebiega w naturalny sposób przy selekcji do szkół prywatnych. Istnieją różne szkoły prywatne i różni nauczyciele, a dzięki agencjom i zasłyszanym informacjom rodzice sami mogą dokonywać pierwszej selekcji, tak by ich dzieci znalazły się w odpowiednich szkołach. W szkołach dziennych kierowanych przez państwo sprawa wygląda inaczej. Dzieci muszą mieć zapewnioną naukę w pobliżu swojego miejsca zamieszkania, a dość trudno postarać się o wystarczającą liczbą takich szkół w każdej dzielnicy czy miejscowości, które troszczyłyby się o potrzeby tych dwóch grup dzieci. Państwo dostrzega różnicę między dzieckiem inteligentnym a opóźnionym umysłowo, bierze też pod uwagę zachowania aspołeczne, lecz niezmiernie trudno jest odróżnić dzieci, które mają dobre domy od tych, których domy nie spełniają swojego zadania. Jeśli będziemy próbowali odróżnić dobre domy od złych, to możemy popełnić rażące błędy, które z pewnością przyniosą szkodę bardzo dobrym rodzicom, postępującym niekonwencjonalnie i nie dbającym o pozory.

Wbrew tym wszystkim trudnościom rzeczą wartą zachodu wydaje się chyba zwrócenie uwagi na tego rodzaju problemy. Skrajności często w pożyteczny sposób ilustrują pewne myśli. Łatwo powiedzieć, że dziecko aspołeczne, które dom z jakiejś przyczyny zawiódł, wymaga specjalnej opieki, lecz dzięki temu możemy dostrzec, że tzw. normalne dzieci możemy podzielić jeszcze na te, dla których nauczanie jest miłym dodatkiem do życia w domu rodzinnym, i na te, które oczekują od szkoły istotnych cech, jakich brakuje ich rodzinie.

Problem ten staje się jeszcze bardziej złożony: pewne dzieci można by zaklasyfikować do grupy tych, którym brakuje dobrego domu, lecz faktycznie te dzieci mają go, jednak nie są w stanie zrobić z niego żadnego użytku ze względu na swe osobiste kłopoty. Jest wiele rodzin, gdzie spośród kilkorga dzieci jedno sprawia szczególne trudności. Dla zilustrowania tej kwestii uzasadnione wydaje się uproszczenie polegające na odróżnieniu dzieci, z którymi dom nie ma żadnych kłopotów, od takich, których domy nie umieją sobie poradzić z ich wychowaniem. W rozwinięciu tego zagadnienia nieodzowny byłby podział na dzieci, które dom zawiódł dopiero po pewnym czasie, choć początek był zadawalający i na takie dzieci, które nigdy, nawet w najwcześniejszym okresie niemowlęctwa, nie miały osoby umiejącej wprowadzić je w świat. Do nich trzeba by dołączyć dzieci, którym rodzice zapewniliby te niezbędne rzeczy, gdyby coś nie przeszkodziło temu procesowi np. operacja, długi pobyt w szpitalu lub dłuższa nieobecność chorej matki i tym podobne wydarzenia.

Samo nauczanie mogłoby się z powodzeniem oprzeć na diagnozie, tak jak dobra praktyka lekarska. Pokazany tutaj jeden sposób klasyfikacji nie oznacza, że nie istnieją inne, być może ważniejsze sposoby grupowania dzieci. Grupowanie dzieci według wieku i płci jest typowe. Dalszy podział dzieci na grupy mógłby być przeprowadzony według typów psychicznych. Nauczyciel musi bowiem w tej samej klasie uczyć dzieci niekomunikatywne i przygnębione wraz z ekstrawertykami i dziećmi, których cechy charakteru widoczne są jak na dłoni. Jaki sens ma uczenie dziecka, które popadło w depresję takimi samymi metodami, jak w chwilach, gdy u tego samego dziecka depresja ustąpiła miejsca beztroskim nastrojom? Czy stosowanie tej samej metody do ujarzmienia prawdziwego podniecenia i do kierowania efemerycznymi i niestałymi odskokami od depresji lub prawdziwie radosnymi nastrojami jest słuszne i skuteczne?

Nauczyciele sami intuicyjnie dopasowują siebie i swoje metody nauczania do zmiennych i różnych warunków, w których pracują. Nauczanie powinno jednak opierać się na diagnozie, gdyż umiejętność intuicyjnego rozumienia, zwłaszcza u utalentowanych nauczycieli, nie oznacza, że są nią obdarzeni wszyscy przedstawiciele tego zawodu.



Tej samej Autorki:
Wiktoria Baranówna - życie i działalność

Publikacja dodana do Archiwum Internetowego Serwisu Oświatowego AWANS.NET 4 stycznia 2005 r. do góry

Copyright © 2005 AWANS.NET